Pokój z widokiem na las

Ten pokój od zawsze był moim ulubionym. Pomimo ciągłego zmagania się z bałaganem i chaosem, to jego najbardziej lubiłam dekorować, Zmieniać sezonowo plakaty i szurać meblami. Odgruzowywać i układać rzeczy. W końcu to nie tylko dla siebie samej taka wieczna robota, ale i dla najukochańszych - dwóch żadnych wiedzy i zabaw synków. A wyzwanie z nimi niełatwe, bo trudno sprostać gustom tych dwóch rozbrykanych chłopaków, których dzieli ponad cztery lata różnicy wieku. Kiedy jeden już dawno porzucił w kąt misie, spędzając czas przed ekranem komputera lub nad książką, a drugi - drepcząc za starszym bratem krok w krok - dalej stawia budowle z klocków i słucha bajek do snu.

Jest jednak jeden obszar, który z zapałem wspólnie eksplorują - przyroda, a zwłaszcza leśne zwierzęta. Obaj z błyskiem w oku słuchają historii wujka o stadach wilków w Bieszczadach i oglądają programy o ptakach, wypatrując ich potem w okolicznych parkach. Pokusiłam się więc, aby na ten końcowy czas przed przeprowadzką, w którym chłopcy muszą jeszcze dzielić się jednym pokojem, tchnąć w niego jednocześnie odrobinę pasji i spokoju. Zwierzęta, które tak kochają zagościły więc na ścianie, na plakatach z Poster Store. Ich obrazy w stonowanych barwach i dębowe ramki wprowadziły ciepło do pokoju, stając się kreatywnym tłem zarówno do nauki, jak i zabawy. 

Niezwykle uroczo w tym miejscu wpasowały się zwłaszcza drewniane wieszaki na plakaty. Sprawiły, że zawieszone na nich obrazy zwierząt wyglądają jak tablice edukacyjne rodem ze szkolnej sali od biologii. A wymiar ten jest wręcz podwójny, bo poszczególne gatunki są podpisane i ich nazw uczę chłopców (i siebie) po angielsku. Plakaty te zostały wydrukowane na wysokiej jakości, twardym, ekologicznym papierze, który bez trudu wytrzyma wszelkie dziecięce lekcje. A patrząc co się dzieje teraz w Polsce i na świecie, zapewne będzie ich w tym pokoiku jeszcze sporo.

BOHO DIY (z miłości) - haft na koszu z trawy morskiej

Dziergałam ten koszyk trzy miesiące - z miłości. Z miłości kułam się nim co wieczór, miętosiłam i rzucałam. Z miłości po dwóch dniach znów do niego wracałam. Z miłości znienawidziłam trawę morską i kordonek, typografię i boho. I z miłości już, już miałam przekląć jakiegokolwiek DIY, ale na ostatniej prostej się opamiętałam. I z miłości, po trzech miesiącach, wreszcie go ukończyłam. 

Właściwie ta ostatnia prosta to krzywa - linia dla wyjaśnienia. Bo prosto te litery AMOUR wyszły by może gdzieś w fabryce na Tajlandii lub u doświadczonych autochtonów na Madagaskarze. A ja stworzyłam własne niedoskonałe rękodzieło. Prawie, prawie na miarę sklepowego cudeńka, co to właśnie z miłości do niego wzdychałam. I choć ono z pewnością bardziej dokładne i zgrabne - ja tą moją krzywą literomanię na koszu w końcu też pokochałam.

A tą namiętną miłością zapałałam po objerzeniu letniego katalogu marki Rice - ukochanej, a jakże, o czym notorycznie przypominam. I choć zamówiłam sobie kilka drobiazgów z ich duńskiej strony, cena za haftowany koszyk okazała się jednak dla portfela zaporowa. Postanowiłam więc uciec się do moich zachomikowanych przydasiów. W sam raz okazał się mocno już sfatygowany i wyeksploatowany przez własne roślinki kosz FLADIS z Ikei oraz nieprzebrane pasmanteryjne zapasy. Trzy warstwy ściegu kryjącego dały pożądany efekt, choć niestety muszę Was zrazić, trawa morska jest do haftowania fatalna. Gdybym nie miała przed oczami pożądanego obiektu, dawno bym się już poddała.

Aby osiągnąć total funky look à la Rice, na koniec dodałam jeszcze tasiemkę z pomponikami. I choć lato zdążyło w międzyczasie minąć, moja miłość na szczęście nie. Wciąż kocham RICE, robótki ręczne i boho ;)

A Wy?














Mam nadzieję, że na następną miłość nie będę czekała do następnego lata ;)

Ściskam,

Monika



Różowa perspektywa - galeria plakatów w salonie


Kiedy świat zasnuwa się ponurymi chmurami mam na to sprawdzone sposoby - zakładam na nos różowe okulary lub wieszam w domu różowe plakaty. I niezależnie od sytuacji od razu poprawia mi się humor. Czuję, że mam choć minimalny wpływ na siebie i przestrzeń wokół. Perspektywa od razu staje się lepsza.

Jest w różu bowiem coś, co od razu mnie uspokaja, przywodzi na myśl dobre życie. Delikatne kwiaty, zabytkowe kamienice, urokliwe uliczki, wszystko skąpane w tym pięknym pastelu. Cudowne miejsca i rzeczy, do których serce się mocno rwie, zwłaszcza teraz, spędzając wakacje w domu. Róż przecież jest kolorem marzycielek.

Wieszam więc w domu romantyczne obrazy i daję się ponieść marzeniom. O podróżach, szczęściu, spokoju. Te najpiękniejsze mam z Poster Store - delikatne i eleganckie, w stonowanym odcieniu, tworzą galerię indywidualnie dopasowaną do moich pragnień. Pokazują co tak naprawdę mi w duszy gra. Poprawiają nastrój, zakładając na nos różowe okulary. Zmieniają salon w bezpieczny azyl.

Posters gallery in livingroom

Plakaty w jadalni

Romantyczna galeria plakatów

Lovely window

Obrazy do salonu

Zdjęcia z Portugalii

Wall decor in livingroom



Kobiece plakaty i obrazy

Ramka vintage

Układ obrazów na ścianie

Peperomia Ikea

Jak wieszać obrazy

Zresztą w Poster Store są plakaty i ramki w każdym stylu, piękne jak i niedrogie - odnajdziecie tam także inspirację do zaprojektowania własnej galerii obrazów. Niezależnie od tego czy lubicie fotografię, architekturę czy botanikę. Wolicie ilustracje vintage od abstrakcji. Dzięki nim wyrazicie siebie w nowy sposób i spojrzycie na dom z innej perspektywy. I jeśli bliskie Wam jest (tak jak i mi) środowisko, dodam tylko, że wszystkie ich grafiki drukowane są na wysokiej jakości, ekologicznym papierze.

A że kobieta zmienną jest - co wtorek firma prezentuje nową kolekcję pod zmieniającym się tematem. Kto powiedział, że gust ma się jeden na całe życie! ;)



To co, czas w końcu zmienić tą smutną perspektywę!

Mam dla Was 30% rabatu na wszystkie plakaty i obrazy z Poster Store.

Przy składaniu zamówienia wpiszcie tylko kod „littlenest30”.

Rabat jest ważny do 12 sierpnia do północy i nie obejmuje kategorii Selection.

Niech róż będzie z Wami ;)




Poczuć się wreszcie jak w domu

Podobno pierwsze mieszkanie urządza się dla wroga. Funduje mu się pakiet błędów i chybionych decyzji. Wydaje kasę na niepotrzebne dodatki, oszczędza na podstawach. Kieruje się gustem innych, zamiast własnym. Tworzy z domu kolaż nietrafionych wyborów.

Chwila odpoczynku (w zielonym krześle)


Czas strasznie przyspieszył. Wywrócony do góry nogami plan dnia jeszcze bardziej się zapełnił. Umknął mi gdzieś miesiąc z życia. Żonglując pomiędzy home officem, nauczaniem domowym trzecioklasisty i zabawami z pięciolatkiem zbyt często zapominam o odpoczynku, pasjach i o sobie.  I choć siedzenie w domu powinno sprzyjać spokojnej kontemplacji i wypicywanym do granic możliwości czterem ścianom, jakoś nie idzie to u mnie w parze. Natłok zadań podszyty niepokojem skutecznie włącza prokrastynację w obszarach, które nie dotyczą zaspakajania podstawowych funkcji życiowych. Przestawia na tryb - "byle to jakoś przetrwać". Tak więc tym bardziej niż kolejnego webinaru o wydajnej pracy zdalnej, tutorialu jak skutecznie wyczyścić piekarnik i artykułu czym kreatywnie zająć dzieci, potrzebuję na co dzień odrobiny spokoju. Chwili oddechu od całego tego szalonej sytuacji, małego tête-à-tête z samym sobą. Bez wyrzutów sumienia, sposobów i pouczeń, jak to teraz mam żyć.

Pracuję więc i nie wariuję, działam od zadania do zadania, od uśmiechu do uśmiechu. A po ośmiu godzinach pracy, odrobionych (względnie) lekcjach i przeczytanych bajeczkach, wyłączam laptop. Zamykam szkolne podręczniki, odkładam książeczki i wyciągam nogi w jedynym posprzątanym pomieszczeniu w moim mieszkaniu. Popijając zasłużoną, popołudniową kawkę, czytam stare magazyny i bujam w obłokach. Przerabiam to domowe biuro na świątynie dumania.

Łapię tu chwile oddechu od tej mojej codziennej "niecodzinności". Łapię je w najlepszym możliwym wydaniu. Z delikatną filiżanką aromatycznego napoju w dłoni i w nowym, cudownie miękkim i obłędnie zielonym krześle z Edinos. Namiastką spokoju, normalności i elegancji w tych ostatnich dniach, pełnych powyciąganych dresów, poczochranych fryzur i stosów zabawek piętrzących się po kątach.




zielona złota filiżanka

Krzesło Elior





green chair

Na razie tyle mi wystarczy, by podładować baterie. Wstać i działać dalej, od zadania do zadania, od uśmiechu do uśmiechu. Przeczekać to wszystko i wrócić do tej zwykłej codzienności. Wprowadzić się do nowego domu i sprawić sobie jeszcze jedno mięciutkie, welurowe siedzisko z Edinos w stylu glamour. W końcu chwila oddechu, w pięknych i komfortowych okolicznościach domowych, potrzebne są zawsze!

welur aksamit obicie fotela krzesła
1/2/3/4/5/6/7

Więcej pięknych krzeseł znajdziecie też tutaj >>> https://www.edinos.pl/krzesla-metalowe. Zaś mój  zielony elegancik to NOXIN


A dla moich czytelników mam niespodziankę!!!

Pierwsze 20 osób, które złoży zamówienie w sklepie Edinos i wpisze kod: edinos50 
 otrzyma 50 zł rabatu na zakupy.

Ściskam,
Pliszka 


Jak pracować i nie zwariować (z rozbrykanymi dziećmi w domu)

To co się wydarzyło na świecie zaskoczyło nas wszystkich. Nikt nie spodziewała się chińskiej apokalipsy. Nasze życie wywróciło się do góry nogami i wyrzuciło na całkiem inne tory. Tysiące ludzi utknęło w domach i wymyśla sposoby jak przetrwać i się nie znudzić. Wirtualne muzea, webinaria z samorozwoju i zdalne kursy jogi. Lepienie pierogów, trójwymiarowe, rozkładane wycinanki i czytelnicze wyzwania.

Siedzę w domu z rodziną i ja. Siedzę już drugi tydzień, ale bynajmniej się nie nudzę. Firma dała możliwość pracy zdalnej i chwała jej za to. Osiem godzin stukam w klawiaturę, odganiając od siebie dwa skaczące tygryski, które właśnie znudziła zabawa klockami, puzlami, planszówkami, autami (wstaw co pięć minut inne), w czasie gdy mój mąż gotuje obiad w kuchni. A odganiać się muszę, gdyż nie zdążyłam zamontować skobla w drzwiach czy innego zamka. Łobuzy zaś jedne wyczuwają za drzwiami matkę i choć uświadomione ciężącym na mnie obowiązkiem – drapią, jak te koty we framugę lub recytują pod drzwiami łobuzerskie wierszyki, czekają tylko jak ryknę śmiechem w trakcie telco z kierowniczką. A ja wiercę się już jak piskorz na przytwardym krzesełku i staram poczuć się stosownie do wagi prowadzonych rozmów. No nie przygotowałam się na tą apokalipsę totalnie.

I jak tu proszę Państwa w takich warunkach pracować? Ano trzeba jakoś ;) Jeśli nie jesteś doświadczonym w "hołm ofisach" freestajlowym freelancerem, tylko tak jak ja, zaskoczonym rodzicem przypartym do muru, podrzucam kilka rad. Może choć ociupinę wrzucą tę pracę w domowych pieleszach na właściwe tory.

OGARNIJ PRZESTRZEŃ

Nie wiem czy szef zaliczy Ci to do czasu pracy, ale inaczej to się nie da. Siedzenie w czterech kątach, które zazwyczaj kojarzą się z miękkimi kocykami, stertą poduch i wyciągniętym dresem, dodatkowo strasząc stertą niewyprasowanego prania, może działać totalnie demobilizująco. Pierwsze co więc zrobiłam, gdy tylko wylądowałam w domu z firmowym kompem, to poszurałam meblami.
Możliwość pracy w salonie mi odpadła, bo na czas zawieszenia zajęć, moje chłopaki zaanektowały go, robiąc gigantyczny tor przeszkód i plac zabaw, ze zjeżdżalnią na środku. Kuchnię zajął mąż, stając się na czas epidemii naczelnym kucharzem i strażnikiem reglamentowanych zasobów żywnościowych. Kibel z przyczyn naturalnych nie wypalił - zabrakło gniazdka :D. Została  więc  sypialnia, pełna rzecznych kocyków, poduch i prania. Z urokliwie  rozpraszającym widokiem na mięciutkie, pościelone łóżko, tylko czekające, aby choć na chwilę się w nie zapaść. Oj, zdecydowanie taki widok odwraca uwagę od obowiązków. Odczyniłam więc małe feng shui i zamieniłam miejscami sekretarzyk z komodą, zostawiając w tyle spanie. Schowałam nadmiarowe poduchy i wyniosłam do łazienki pranie (niestety tym samym zastawiając ostatnie możliwe i wolne od ludu schronienie w tym domu). Drzwi zamknęłam. I choć krzesełko przy ósmej godzinie jak uwierało, tak dalej uwiera, to koncentracja została przywrócona. Teraz już nie mam takiej nieodpartej chrapki na leniuchowanie.  Jeśli jednak dalej masz, to...

OGARNIJ SIEBIE

No dobra przyznaję się, przez pierwsze kilka dni nie mogłam powstrzymać się od siedzenia przy biurku w piżamie. W końcu z łóżka nie tak daleko do laptopa. Ale myśląc o tych wszystkich ludziach, z którymi rozmawiam na telco czy koresponduję, poczułam się w po tygodniu jak totalna fleja. Nie żeby piżamka była brzydka. Oni po prostu w tej mojej głowie, to jednak dalej byli w tych garniakach i żakietach, a nie w dezabilu. Co prawda nie wskoczyłam od razu w garsonkę ani szpilki, ale jednak, w ramach korpo dressu wciągam na siebie wyjściowy dres. I oko nawet robię, a co! Ale to już dla męża bardziej, żeby nie miał nigdy więcej argumentu, że tylko do koleżanek się maluję ;)

OGARNIJ CZAS

Nic nie wprowadza tak poczucia kontroli w czasie chaosu, jak odrobina planowania. Skoro nie możesz przewidzieć co będziesz robił za miesiąc, miej chociaż minimalny wpływ na to co zrobisz jutro po południu! Na szczęście obowiązki firmowe wprowadzają mi kierat, który daje poczucie normalności i odwraca uwagę od wewnętrznych rozterek. A to moje planowanie nie kończy się tylko na ilości firmowych tematów do obrobienia. Organizuję też czas na drobne wyzwania domowe („jedna szuflada dziennie”) czy codzienne odrabianie lekcji i porządki, ucząc dzieci samodzielności i systematyczności. Bo choć jesteśmy w domu, to jednak nie na każde ich wezwanie. Bo obowiązki jak były, tak są i będą. A harmonogram pozwala przywrócić życiu jakieś pozory stabilizacji.

OGARNIJ DZIECI

Z tym to jest jednak trochę większy problem. Jako matka szalonych, hałaśliwych i nakręcających się nawzajem potomków płci męskiej lat 5 i 9 (najgorsza różnica wieku), poszłam na początku na łatwiznę i wcisnęłam w łapy kontroler do konsoli - niech wyżywają się wirtualnie, a nie matce nad głową. Jednak po tygodniowy szale grania i przekrwionych oczu, powiedziałam stop. Otrząsnęłam się migiem z szoku i zaadoptowałam do nowych warunków, siebie i dzieci  To nie koronaferie, czy inne wakacje od życia.  Nie wiemy, ile to wszystko będzie jeszcze trwało. A nabyte teraz rozwydrzenie, złe nawyki i inne wady (wzroku) mogą zostać na długo dłużej. Kiedy to już nikt nie będzie pamiętał, co to za epidemia w tym 2020 była. I tu też przydały mi się porządki. Na stałe, na stole w salonie zagościły ryza papieru, pudło kredek, farby, plastelina i stos gazet do wycinania. Dzieciaki wyżywają się w ciągu dnia twórczo, a moim jedynym, dodatkowym utrapieniem jest częste mycie blatu ;) Wirtualną rzeczywistość zostawiam na weekendy i awaryjnie na czas, kiedy kompletnie już nie damy rady ogarnąć tej realnej, nowej rzeczywistości wokół. Mam nadzieję, że sił i kartek starczy jeszcze na dość długo ;)

ODETNIJ SIĘ

No dobra, czasami nawet zamknięte drzwi mi nie wystarczą. Jeśli nie uczestniczysz właśnie w piątej telekonferencji z rzędu, zapodaj sobie muzykę. Taką która uspokaja oddech. Może sobie lekko lecieć w tle, kiedy starając się policzyć wartość aktywów trwałych, musisz  być mimowolnym słuchaczem kłótni latorośli o ich najulubieńszą zabawkę. Dla mnie najlepszym ukojeniem dla zszarganych nerwów są rytmiczne piosenki Buena Vista Social Club. A dla Was?

RUSZ SIĘ

Siedzimy jak by nie było osiem godzi przy kompie. I nawet jeśli robisz sobie te ustawowe pięciominutowe przerwy co godzinę, to zdecydowanie za mało. Mam wrażenie, że w prawdziwym biurze (patrz: tym z dostępem do firmowego ekspresu) jakoś częściej się od niego odrywałam. W końcu co rusz spotkania czy inne "mitingi". A przecież nie chce skończyć tego całego hołm ofisa z tyłkiem wielkości biurka, jak bardzo małe by ono nie było. Do tej pory nieregularnie, ale jednak, trochę się ruszałam – a to lekcje salsy, spacery z dzieciakami czy nawet prozaiczne zakupy. Teraz po południu co najwyżej drepczę po domu, odkładając na miejsce rozrzucane przez szarańczę zabawki. Dlatego wrzucałam do codziennego grafiku czas na ćwiczenia. Nie tylko dzieci muszą się wyszaleć. Ja też już czuję jak kondycja zdążyła mi mocno siąść. Co jak co, ale właśnie teraz o płuca trzeba dbać jak należy. 
Sobie i Wam na lekki początek polecam zumbę z POPSUGAR. Zresztą dla każdego znajdzie się tam coś dobrego ;)

UŚMIECHNIJ SIĘ

Wiem, że trudno... Zajadę tutaj może Polyanną, Scarlett O'Harą, czy innym Kołczem Majkiem, ale trzeba przeżyć utratę tej złudnej wolności, a potem znaleźć jakiś pozytyw. Odszukać radość, pomimo braku stabilizacji. Wykrzesać energię, pomimo wewnętrznego smutku. Pomyśleć o problemach jutro. Robić co się da, by zminimalizować ryzyko, ale ciszyć się dniem codziennym. Tym co nam w nim pozostało. Kawą pitą codziennie z innego kubka  - bo ogarnęłam zapasy, przytulasem od męża mijanego w kuchni  - bo jeszcze daje rade na opiece, czochraniem dzieci w przelocie  - bo mam ich na wyciągnięcie ręki. Wiadomo, nagle może być gorzej, tym bardziej nie chce się teraz dołować. Nie chcę popadać w depresję i zajadać smutków czekoladą. Nawet przeterminowana, może być potrzebna w późniejszym terminie. Teraz wolę urządzić swoje domowe biuro najmilej jak się do - bo przecież mogę. Wyciągnąć słodkie notatniki, postawić jakąś roślinkę, powiesić fajne obrazki. I uśmiechnąć się w głębi duszy. W końcu najważniejszy jest stan umysłu. Z dziećmi na głowie, czy bez - nie możemy w tym domu do cna zwariować.


Home office













Trzymajcie się cieplutko!
Pliszka

INSTAGRAM - MYLITTLEHAPPYNEST