Obrus w roli głównej
Stół jest sprawcą wielu moich rozterek. Kupiłam go u Szweda w rewelacyjnym stanie, za połowę ceny, na stoisku z okazjami . Biały, okrągły, wymarzony, idealny - dopóki nie pojawił się na świecie Skrzat :)
Wylane soczki na przemian z kołami autek systematycznie doprowadzają jego blat do stylu shabby (bynajmniej bez chic). Więc funkcję ozdobną musiała zastąpić funkcja użytkowa...
Ratuję go od czasu do czasu obrusami, które żywot bez plam niestety mają krótki. Idealna byłaby tutaj cerata :)
Wybór okrągłych obrusów na rynku zresztą i tak jest niewielki, dlatego zakup nowego i fajnego wzoru graniczy z cudem. Karsten to chyba jedyny producent, który ma ich duży wybór.
A może znacie jakichś innych?
Jednak cuda czasami się zdarzają i udało mi się wypatrzyć taki oto skarb na szperaku :)
Turkus, malina i pomarańcz...
Taka kolorystyka w moim gniazdku to nowość i dodatków mam zero.
Sytuację uratowała ptaszyna z H&Y i lilie z ogrodu mojej Świekry (podoba mi się to staropolskie określenie na mamę męża, takie bez żartobliwych skojarzeń). To jej zasługa, że żyjąc w samym środku miejskiej dżungli mogę często cieszyć oko świeżym kwieciem.
A Skrzat nie robiąc sobie nic z moich obrusowych rozterek ciągle przeistacza stół w plac zabaw ... choć czasami zdarza mu się patrzyć na świat z mojej perspektywy :)
Pozdrawiam Was cieplutko,
Pliszka