BOHO DIY (z miłości) - haft na koszu z trawy morskiej
Dziergałam ten koszyk trzy miesiące - z miłości. Z miłości kułam się nim co wieczór, miętosiłam i rzucałam. Z miłości po dwóch dniach znów do niego wracałam. Z miłości znienawidziłam trawę morską i kordonek, typografię i boho. I z miłości już, już miałam przekląć jakiegokolwiek DIY, ale na ostatniej prostej się opamiętałam. I z miłości, po trzech miesiącach, wreszcie go ukończyłam.
Właściwie ta ostatnia prosta to krzywa - linia dla wyjaśnienia. Bo prosto te litery AMOUR wyszły by może gdzieś w fabryce na Tajlandii lub u doświadczonych autochtonów na Madagaskarze. A ja stworzyłam własne niedoskonałe rękodzieło. Prawie, prawie na miarę sklepowego cudeńka, co to właśnie z miłości do niego wzdychałam. I choć ono z pewnością bardziej dokładne i zgrabne - ja tą moją krzywą literomanię na koszu w końcu też pokochałam.
A tą namiętną miłością zapałałam po objerzeniu letniego katalogu marki Rice - ukochanej, a jakże, o czym notorycznie przypominam. I choć zamówiłam sobie kilka drobiazgów z ich duńskiej strony, cena za haftowany koszyk okazała się jednak dla portfela zaporowa. Postanowiłam więc uciec się do moich zachomikowanych przydasiów. W sam raz okazał się mocno już sfatygowany i wyeksploatowany przez własne roślinki kosz FLADIS z Ikei oraz nieprzebrane pasmanteryjne zapasy. Trzy warstwy ściegu kryjącego dały pożądany efekt, choć niestety muszę Was zrazić, trawa morska jest do haftowania fatalna. Gdybym nie miała przed oczami pożądanego obiektu, dawno bym się już poddała.
Aby osiągnąć total funky look à la Rice, na koniec dodałam jeszcze tasiemkę z pomponikami. I choć lato zdążyło w międzyczasie minąć, moja miłość na szczęście nie. Wciąż kocham RICE, robótki ręczne i boho ;)
A Wy?
Mam nadzieję, że na następną miłość nie będę czekała do następnego lata ;)
Ściskam,
Monika