Huncwot jeden

Rozpuściłam łobuziaka. Rozbiesiłam do potęgi entej. Zamiast przesypiać spokojnie noce w zaciszu własnego łóżeczka, zaanektował łóżko rodziców, zapewne uważając, że skoro jest najważniejszy, należy mu się jak największy kawałek przestrzeni. A mamusia, bidulka,  wciśnięta w kąt własnego materaca, zasypia i budzi się w tej samej pozycji. Niewyspana nie dlatego, że synuś nie chce spać, ale dlatego, że ręce i nogi toczą w nocy walkę z podświadomością, aby wreszcie rozprostować się po całym dniu karmienia, tulenia i przewijania. Walkę niestety przegraną (tak, tak, z rana uskuteczniam zombie walk).

Nowy początek


Dwa miesiące temu mój wszechświat zatrzymał się na sekundę.
 Wszystko wokół przestało istnieć, a ja w radości i trudzie 
przywitałam na nim cudowną, małą istotkę - mojego synka Kubusia. 




W sypialni przygotowałam mu mały, zaciszny kącik otulony bielą. Na nowy początek. 
Nie śpieszę się z urządzaniem. Kubuś dopiero zacznie odkrywać świat. Wszystko przed nim.
Na razie do szczęścia potrzebuje tylko bliskości mamy.


 




Ważniejszym zadaniem niż urządzenie pięknego wnętrza dla niego będzie czuwanie, aby wyrósł na szczęśliwego człowieka - z pięknym wnętrzem.



Pozdrawiam Was serdecznie z blogowego urlopu macierzyńskiego,
jako podwójna mamuśka ;)

Pliszka



Zapudłowana

Obrastam rzeczami... Magazynuję, składuję, przechowuję, upycham. Tysiące drobiazgów, setki książek, dziesiątki czasopism. Wszystkie niezbędne, wszystkie wartościowe, wszystkie ładne, wszystkie na pięćdziesięciu pięciu metrach kwadratowych. I każdej szkoda wyrzucić...
Też tak macie? Ten syndrom chomika?
Pozostałość po dzieciństwie spędzonym w czasach PRL (lub początkach lat 90-tych), kiedy każde "złotko" było na wagę złota. Puszki po zagranicznych piwach stanowiły luksusową ozdobę pokoju, a każda, dokładnie każda, najdrobniejsza rzecz mogła się kiedyś przydać. W końcu w sklepach pustki... 
I choć minęło ponad dwadzieścia lat - ja dalej składuję:
- stare firmowe kartki świąteczne - bo mogą przydać się Skrzatowi na plastykę ( za trzy lata najwcześniej),
- kawałki materiałów i starych ubrań - bo kiedyś w końcu nauczę się porządnie szyć,
- guziki z bluzek - bluzek już dawno nie mam, ale przecież mogą pasować do innej,
- wełnę merynosów - bo kiedyś filcowałam i  na pewno znów do tego wrócę,
- periodyki - bo tyle mądrości jeszcze się w nich kryje, na pewno w wolnych czasie znów je będę zagłębiać,
- książki książki i jeszcze raz książki - te wyczytane po sto razy i te "jednorazowe", bo każda z nich dała mi kawałek siebie
... i długo by tak wymieniać!

Pomijam tu zupełnie wszelkie nowe rzeczy, które notorycznie zakupuję do domu ze względu na funkcjonalność i urodę, no dobrze, samą urodę ;) Te eksponuje na półkach, póki jeszcze mam na nie miejsce.
Reszta do pudeł!


Przy okazji przygotowywania domostwa na przyjście kolejnego potomka znów musiałam zreorganizować terytorium przechowalnicze (czyli w zasadzie dół i górę szafy w sypialni). Stacjonuje tam już kilkanaście tekturowych pudeł różnych rozmiarów. W większości kratkowana zielona PINGLA, którą bardzo lubię i która jest taka w "moim" stylu ;)
Jednak, pomimo dobrych chęci, więcej się w tej szafie już upchnąć nie da :(

Postawiłam więc na pudełka bardziej ozdobne, które z czystym sumieniem można by było wystawić na zewnątrz. I nawet jak będą piętrzyły się w kątach, ich widok jakoś zniosę ;)
Tu z ratunkiem przyszło mi Pepco :) Zestaw do składowania, czyli cztery pudła w przystępnej cenie, zagościł mi na komodzie w sypialnie. I ta mięta... Wnętrzności nie pokarzę, bo nie będę was epatować widokiem kolekcji rajstop, choć niewątpliwie na to też znaleźli by się fani :P
Zbiór dopełniają pudełka innych maści:
Płaskie, różowe z przegródkami wewnątrz  - IKEA
Trójkolorowy zestaw -H&M
Okrągłe w paseczki -Kids Town


Teraz, uzbrojona w zestaw dodatkowych pudeł, mogę dalej sortować, upychać i chować. Wyrzucać jednak nie mam sumienia...
Wy też jesteście tak zapudełkowani? Czy może udaje wam się wszystko ładnie zminimalizować?

Pozdrawiam Was znad stosu niezbędnych rzeczy ;)
Pliszka


P.S. Przełamałam się ostatnio i dokonałam aktu zafejsbukowania mojego bloga. Z nieśmiałością zapraszam.
Będzie mi bardzo miło jeśli tam też do mnie dołączycie :)


Amory

Gniazdko po Świętach już ogarnięte, Skrzat śpi smacznie w swoim pokoju, cisza, błogi spokój. Wreszcie można ucałować namiętnie Mężusia, przebrać się w coś lżejszego i zabrać do łóżka... książkę ;)
Najlepszy balsam dla serca, skołatanego odmierzaniem czasu do majowego rozwiązania.


A że w głowie mimo wszystko myśli dalej frywolne, książka wybrałam lekką, acz ostrą - satyrę na kobiece romansidła: "Na ustach grzechu" Magdaleny Samozwaniec. Warto z nią będzie spędzić dzisiejszą noc ;)


Tworzymy z Mężusiem zgrany duet, ale często obowiązki dnia powszedniego powodują, że zapominamy o tym co najważniejsze. Nie byłoby tego całego zamieszania, gdybyśmy nie zdecydowali razem iść przez życie. Dom, dzieci, zobowiązania to już tylko dalsza wypadkowa tej decyzji.


Aby więc "upamiętnić" fakt, że to MY daliśmy wszystkiemu początek, wydrukowałam prowizorycznie do salonu plakaty z naszymi imionami. Pewnikiem i tak trafią finalnie do sypialni, otoczone zdjęciami rozrabiających dzieciaków. Na razie jednak wprowadzają romantyczny nastrój w centrum mieszkania.


Plakaty utworzyłam tutaj. Imiona, kolory liter i linii można zmieniać dowolnie. Na stronie można też znaleźć inne fantastyczne szablony, które świetnie się sprawdzą zwłaszcza w pokoju dzieci ;)
A będąc w takim romantycznym nastroju wrzucam jeszcze kilka lekkich jak obłoczki fotek. W końcu wiosna przyszła :)


Pozdrawiam Was romantycznie
Pliszka

Totalna wiosna w kuchni

Ale pogoda za oknem...
Myślałam, że jak przechoruję deszczowy marzec, to chociaż kwiecień przywita mnie słoneczkiem. A tu śnieg sypie...
I jak tu mieć zapał do porządków przedświątecznych?
Bez bicia muszę się przyznać, że jestem w totalnym lesie. Koncepcję dekoracyjną Wielkanocnego stołu podsumuję szybko - co mam, to dam :)
Na zakupy nie mam już za bardzo czasu, robótki ręczne odpadają. Zagospodaruję więc wszędobylskie u mnie białe dekoracje. Plus odrobina koloru  w postaci dodatków - głównie pastelowa zieleń i róż. 
Nie za wiele tego, bo zawsze tak się składało, że Święta spędzaliśmy poza domem.
Ale przynajmniej zrobiło się totalnie wiosennie ;)

 
  


Tak prezentuje się wiosenna kuchnia w szerszym kadrze. Trudno jest mi ją dobrze uchwycić, bo przewrotnie najlepiej oświetlona jest w najkrótszym dniu w roku.

Powiedzcie mi proszę, czy zdjęcia nie wyszły zbyt "przepalone"?
Na laptopie, podczas obróbki, kuchnia wydawała mi się za ciemna, kiedy zerknęłam na zdjęcia na komputerze stacjonarnym wyszły znowuż oślepiająco białe, nawet nasycenie barw mam inne..
Zawsze mam dylemat z tym naświetlaniem (przez dwa komputery i ich różne ustawienia), bo de facto mieszkanko mam bardzo ciemne i kombinuję jak mogę, aby szerszy kadr jakoś wyglądał...
Co Wy robicie z takimi zdjęciami? I jakie lubicie oglądać? 

 

Przy okazji podrzucam Wam patent, jak zawieszać niesforne ściereczki, które nie mają pętelek, lub mają je w niepraktycznych miejscach.
Jako zawieszki wykorzystuję staromodne żabki do zasłon. Sprawdzają się rewelacyjnie :)

 
Wiklinowe serce czeka na kartki świąteczne :) Na razie przygotowywanie posiłków umilają mi zwierzaczki z historyjek Beatrix Potter. Stupak takich karteczek, ku uciesze mojego Skrzata,  wyszperałam w TKMaxx. Jest wielkim fanem jej bajek, ja zaś wielką fanką jej rysunków. Zakup więc został rozgrzeszony ;)

Słodkie pastelowe emaliowane garnuszki upatrzyłam w lokalnym Społem. Nie sądziłam, że pod nosem mogę znaleźć takie skarby. Do kompletu dzbanek, wiadomo skąd - klasyka ;)

Roślinki kupowane przez Mężusia w sklepach budowlanych szybko kończą swój żywot. Staram się przedłużać ich życie umieszczając same kwiaty w malutkich buteleczkach. Może do Świąt jeszcze coś się z nich ostanie...


A jak tam u Was przygotowania do Wielkanocy? 
Nie pytam o wypieki, bo na pewno miksery już od dawna szaleją po kuchni, a przepisy na jajka są rozpracowywane na tysiąc sposobów :)
O dekoracje mi chodzi...
co roku inna kolorystyka i dodatki, czy może macie swoje Wielkanocne przyzwyczajenia i rodzinne tradycje?

Pozdrawiam Was wiosennie
Pliszka



Chorobo-umilacze

Mamy już kalendarzową wiosnę :)
Słoneczko mocno przez okienko świeci. Zielenią się drzewka, ptaszki śpiewają... no normalnie cud, miód, malina!
Tylko ja, jak ta królewna w wieży, siedzę zamknięta w domu :/ Jeszcze chora... jeszcze pokasłuję...
Ręką i nogą ruszyć mi się nie chce.
Ale dajcie mi jeszcze tylko dwa, trzy dni i uciekam, tyle mnie widzieli! Bo inaczej zwariuję ;)

Na razie ratuję się jak mogę. Nadrabiam zaległości filmowe, wracam do dawno nieczytanych książek, przeglądam sterty starych czasopism.
Gniazdko niestety leży odłogiem... Nie w głowie mi jeszcze wiosenne porządki. Muszę zebrać nieco sił.


W sukurs przyszła mi kochana Dorota na przedmieściach, która przesłała mi wsparcie :)
Cztery słoiczki pysznych przetworów, zapakowane w cudnej urody pudełeczko. Dżem cukiniowy i marchewkowy (pierwszy raz w życiu jadłam!) już zniknął. Radość dla oczu i uczta dla podniebienia.
Nie wiem, który lepszy :)
Dziękuję Ci bardzo!


 
 

 Mężuś ze Skrzatem też postanowili schorowaną mamusię wesprzeć, wynajdując w kwiaciarni latarenkę.


A sama sobie na pocieszenie zamówiłam u Kasi z Kreatywnego życia różaną podusię. 


Trzeba sobie jakoś umilać chorowanie ;)
Ale już niedługo, mam nadzieję, zacznę wiosennie szaleć! W końcu Wielkanoc za pasem, a ja jeszcze w lesie... to znaczy w łóżku ;)
Trzeba zające wyciągnąć i zrobić remanent ozdób ;)
Tyle u Was pięknych inspiracji!

Pozdrawiam wiosennie,
Pliszka



Zielone szczęście

Dziś dzień Św. Patryka - patrona Irlandii. Tradycyjnie w ten dzień jej mieszkańcy ubierają się na zielono, piją zielone piwo, gotują zielone potrawy... Ja kocham zielony, więc jak tu nie zsolidaryzować się z Irlandczykami :)
Co prawda piwa w moim stanie się nie napiję, ale zazielenić się troszeczkę mogę ;)
 

Podobno znaleziona w dzisiejszym dniu czterolistna koniczyna podwaja szczęście.
Ja swoje czterolistne koniczynki mam wymalowane  na porcelanie - znalezione przez moją Świekrę w desie i podarowane mi z okazji Świąt.


Uwielbiam takie motywy - od razu śmieje mi się do nich serducho, mimo przeziębienia i bolącego gardła. Więc jak tu narzekać na brak szczęścia! Przynajmniej w takim dniu nie wypada ;)



Kolor zielony to symbol nadziei, harmonii, wolności i szczęścia. Lubię się nim otaczać. W każdym odcieniu!
Nie mam potrzeby łamać go innymi kolorami.


Moim "evergreenem" w mieszkanku są latarenki od Ib Lausena, zasłony, siedziska na krzesła i koce na kanapę. Zielone detale zawsze poprawiają mi humor. Lgnę do nich tym bardziej, że mieszkając w centrum miasta, za oknem nie uświadczam zbyt wiele zieleni...

 

Szkoda, że kolor ten został ostatnimi czasy zapomniany w sklepach wnętrzarskich...

A czy Wy lubicie się czasem "zazielenić"?

Dużo szczęścia Kochani :)
Uściski
Pliszka

INSTAGRAM - MYLITTLEHAPPYNEST